Cesarz rzymski Henryk VI Hohenstauf postanowił wykorzystać bractwo do swoich celów i nadał mu kolejne ziemie w południowych Włoszech oraz wyjednał u papieża Celestyna III przyznanie bractwu statusu pełnego zakonu rycerskiego, co nastąpiło w ok.1198 r.
Wzór stanowiły dlań dawniej istniejące zakony joannitów i templariuszy, gromadzące rycerzy z zachodniej i południowej Europy, mające ogromne bogactwa i znaczenie polityczne. Biały płaszcz przekreślony czarnym krzyżem stał się znamieniem wyróżniającym niemieckich rycerzy-mnichów. Pierwszym wielkim mistrzem przemienionego zakonu został Henryk Walpot. Po śmierci Henryka VI i niepowodzeniach krucjaty, zakon zaczął przeżywać regres.
Regresowi temu zapobiegł czwarty z kolei wielki mistrz zakonu Hermann von Salza, który drogą cierpliwych działań dyplomatycznych wyjednywał od kolejnych papieży i cesarzy Niemiec kolejne przywileje i dobra na terenie Włoch, Niemiec i Palestyny, dzięki czemu zakon stał się prawdziwą potęgą ekonomiczną i polityczną, znacznie wyprzedzając wpływami joannitów i templariuszy. Dla Hermanna von Salza było to jednak wszystko za mało, gdyż jego ambicją było stworzenie niezależnego państwa zakonnego. Zdawał on sobie sprawę, że zdobycze na terenie Palestyny są nietrwałe i dlatego starał się znaleźć mu nowe lokum. Pierwszym takim miejscem był Siedmiogród, gdzie zaprosił zakon król węgierski Andrzej II dla obrony swoich wschodnich rubieży przed koczowniczymi plemionami Kumanów. Z Siedmiogrodu Krzyżacy zostali jednak przegnani po tym, gdy podjęli w 1225 r. próbę wyłamania się spod zależności lennej od króla Węgier i przekazania dzierżawionych dóbr - jako lenno - papiestwu.
17 lipca 2010 r. Inscenizacja wielkiej bitwy - 600 rocznica
Mój projekt wybrania się na inscenizację powstał pod koniec 2009 r. od samego początku byłem pewny, że tam będę (będziemy razem z Sebastianem. Niestety tak się nie stało.
Organizując wyjazd pytałem się wszystkich znajomych czy nie mają ochoty pojechać ze mną. Było parę zainteresowanych osób niestety nikt nie dopisał poza Dominikiem, który dowiedział się o wyjeździe na 3 dni przed. Ustaliliśmy na szybko co bierzemy i godzinę wyjazdu. Była to 2-ga w nocy tak by dotrzeć na pola Grunwaldu ok. 7 rano i być tam przez cały dzień. Niestety droga pokazała że będzie opóźnienie. Dotarliśmy ok. godziny 8-mej więc i tak nie było tragedii. Po zaparkowaniu samochodu w Stębarku na jakimś polu za 15zł za dzień postoju wybraliśmy się w kierunku zgodnym z ruchem pieszych których było co niemiara. Po ok. 20 minutach dotarliśmy do pierwszych osad litewskich.
Skręciliśmy w alejkę i przechodząc się obok namiotów dotarliśmy do amfiteatru z kamienna mapą rozmieszczenia wojsk podczas pamiętnej bitwy. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i wybraliśmy się w kierunku pomnika grunwaldzkiego, do którego nie doszliśmy ponieważ zniosło nas w kierunku pola bitwy.
Spotkaliśmy kilka zbłąkanych ludzi, którzy podobnie jak my szukali czegokolwiek co można by zobaczyć i wypełnić jakoś czas do godziny 14tej. O godzinie 10tej miała odbyć się msza święta De Divisione Apostolorum w oprawie średniowiecznej. Jeden z przechodniów zapytał się czy nie wiemy gdzie ona będzie odprawiana. Odpowiedziałem że pewnie przed pomnikiem grunwaldzkim ponieważ tam stała wielka zadaszona scena. Przechodzień odpowiedział, że masz ma być w hufcu harcerskim ale nikt nie wiedział gdzie to jest.
Wybraliśmy się z Dominikiem do ruin kaplicy wybudowanej w 1413r. na polu bitwy dla upamiętnienia śmierci Wielkiego Mistrza zakonu Urlicha Von Jungingena poległego w czasie sławiennej bitwy. Z ruin kaplicy wybraliśmy się w kierunku nam nie znanym, lecz jak się okazało słusznym. Idąc dookoła pola bitwy dotarliśmy przez przypadek do miejsca gdzie miała zostać odprawiona msza św. Usiedliśmy na amfiteatrze w oczekiwaniu na mszę. Upał był straszny a to dopiero niespełna godzina 10-ta. Wysiedzieliśmy na mszy ok. 15 minut i musieliśmy się ewakuować do cienia ponieważ mieliśmy wrażenie że ścina nam się białko w mózgach. Zastanawiam się czy jesteśmy tam mało odporni czy jest inny powód, że nie wytrzymaliśmy długo na słońcu. Jak radzą sobie ci którzy rezerwują miejsca przed polem bitwy i siedzą tam co najmniej od 7 rano.
Jak dojechaliśmy na miejsce przed wygrodzonym polem bitwy zebrało się w oczekiwaniu na godzinę 14tą już ok. 200 osób, które chciały mieć jak najlepsze miejsca. Z amfiteatru poszliśmy przez obozowiska harcerskie do drogi asfaltowej, którą to szliśmy w kierunku straganów. Zatrzymaliśmy się na jakiś posiłek przy jednym z barów. Po zjedzeniu bigosu i wypiciu jeszcze zmrożonej Nestea poszliśmy w dalszą drogę. Przeszliśmy przez litewskie stragany z upominkami i doszliśmy do pola bitwy z drugiej strony. Ludzi zbierało się coraz więcej. Przejazd drogami otaczającymi Pola Grunwaldu był prawie niemożliwy. Jak się później okazało doszło do takiej blokady, że co niektórzy utknęli w 30 km korkach i nie dotarli na inscenizację. Po Wizycie w toalecie i schłodzeniu się zimna wodą udaliśmy się w kierunku pola bitwy. Dominik stwierdził, że nie za dobrze czuje się na słońcu i na razie zostanie w cieniu. Ja jak zawsze na wariata rzuciłem się w kierunku miejsca inscenizacji. Było na tyle tłoczno, że przez 20 minut szukałem dogodnego miejsca do fotografowania. Znalazłem takie położenie że widziałem prawie wszystko ale tylko wtedy gdy nikt nie zasłaniał parasolami miejsca inscenizacji. Gdy rano przyjechaliśmy i było mało ludzi widzieliśmy porozstawiane głośniki wokół miejsca inscenizacji z których dobiegała bardzo przyjemna dla ucha muzyka średniowieczna. Pamiętam, że wtedy stwierdziłem że super nagłośnienie przygotowano. Niestety tak nie było już w czasie inscenizacji. Widocznie akustycy nie wzięli pod uwagę takiego ścisku. Dźwięk w systemie Dolby Prologic rozchodził się w śród tłumów jak bełkot dochodzący do ucha z różnym opóźnieniem z różnych stron. Aktorzy opisujący wydarzenia historyczne w czasie trwania inscenizacji przynajmniej w miejscu gdzie stałem byli niesłyszalni, a jak już coś dotarło to tylko bu... uuu... itp. W sumie szkoda prądu na lektora. Wytrzymałem na słońcu ok. 40 minut całej inscenizacji i uciekłem do cienia więc nie widziałem jak poległ Wielki Mistrz. Widziałem za to jak kilu rycerzy poległo na słońcu i zabrała ich karetka, która non stop krążyła na pole bitwy i do mdlejących widzów. Oczywiście nie jedna było ich kilkanaście, a wycie sygnałów zagłuszało nawet dźwięk walki. Szpital polowy był zorganizowany w bezpośredniej okolicy pola bitwy co spowodowało straszne utrudnienia w ruchu karetek, które przedzierały się przez tłum widzów, którzy by być bliżej zgromadzili się na wygrodzonej drodze do szpitala.
Będąc już poza tłumem zorientowałem się, że nie ma obok mnie kolegi, którego zostawiłem w cieniu pod innym drzewem. Postanowiłem że zadzwonię do niego i dowiem się gdzie jest. Niestety telefony nie działały. Można było wysłać SMS'a ale za jakimś 20tym razem. Totalnie przeładowana sieć (przynajmniej ORANGE. Wraz z kolegą szukaliśmy się ok. 5 godzin, ponieważ nasze smsy docierały z 40 minutowym opóźnieniem, więc jak ja szedłem do niego to on już był na drugim końcu i tak mijaliśmy się do wieczora.
W końcu postanowiłem, że nie ruszę się z miejsca ale zanim to nastąpiło musiałem zaopatrzyć się w coś do picia. Tu pojawił się problem, bo o godz. 17tej prawie wszędzie brakowało napoi za które liczyli sobie słono w punktach, a tu słońce w pełni i mnóstwo spragnionych. Nie ważne że napoje nie były schłodzone, bo lodówki opróżniane były w kilka minut od załadowania nowej partii. Kolejki miały po 50-60 metrów, a każdy brał po kilka butelek. Punktów dystrybucji napojów było jak na lekarstwo przez co ludzie denerwowali się i usychali z pragnienia.
W końcu się znaleźliśmy. Dominik nastawił się na to, że go zbluzgam za to, że się zgubił. Ku jego zaskoczeniu przyjąłem jego powrót z uśmiechem na ustach. Śmiać mi się chciało, bo nie zastosowaliśmy się do podstawowych zasad i nie ustaliliśmy punktu i godziny spotkania na wypadek rozdzielenia się, które w takim tłumie jest rzeczą normalną. Liczyliśmy na to, że skoro każdy ma komórkę to się jakoś odnajdziemy niestety to był bardzo słaby pomysł. Napoiłem spragnionego kolegę i omówiliśmy nasze wspólne poszukiwania. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że na samym początku staliśmy ok. 15 metrów od siebie i wtedy pojawiły się już problemy z odnalezieniem się. Organizatorzy na wypadek zagubienia się głównym punktem spotkań dla osób zagubionych zrobili miejsce w okolicach pomnika grunwaldzkiego (w najbardziej nasłonecznionym miejscu na całym terenie) WIWAT ORGANIZATORZY!!! Dodatkowo powiadamianie o osobach zagubionych, które czekają na swoje pociechy i dzieci czekające na swoich rodziców pod pomnikiem były wygłaszane przez głośniki, które było słychać najdalej w okolicach pola bitwy. Jeżeli ktoś zagubił się gdzieś dalej lub znalazł przez przypadek poza polem bitwy nie miał szans dowiedzenia się o tym gdzie się stawić, by się odnaleźć. Dodatkowym niedociągnięciem organizacyjnym jest brak centralnie dostępnej mapy terenu z rozmieszczeniem imprez. Od samego rana ludzie błąkali się, by trafić na mszę albo na pole bitwy. Mnie osobiście interesowały 2 punkty programu. Inscenizacja bitwy oraz Flames of Night (festiwal ognia) na który z niecierpliwością oczekiwałem do godziny 21.30.
W między czasie zaliczyliśmy występ zespołu BOYS (niektórzy twierdzą, że to disco polo, ale ja uważam, że to coś więcej niż majteczki... łohohoh). Potem rozpoczął się koncert zespołu "Armia". Niestety tak długo czekaliśmy na festiwal ognia, że w sumie tam nie dotarliśmy, bo nie wiadomo było do końca gdzie to jest, Na polu bitwy zaczęli się jacyś trubadurzy rozkładać, przygotowywać się do czegoś ewidentnie.
Okazało się, że poza rozłożeniem nic więcej nie robili. Zebraliśmy się więc i poszliśmy szukać toalety z wodą. Była taka w okolicy punktu informacji, który wtedy znaleźliśmy ale było już zamknięte. Chcieliśmy się umyć z kurzu jaki przez cały dzień unosił się nad polami Grunwaldu. Na nasze szczęście wcześniej zaopatrzyliśmy się w wodę z kranu dzięki czemu byliśmy samowystarczalni i umyliśmy się "z butelki". Toalety były już nieczynne, Toi-Toi'ki brudne i śmierdzące (blee...) więc sikać trzeba było pod wiatr na polu. Co do samych toalet przenośnych to było ich może ze 20 na placu centralnym co daje ok 7000 osób na jedną kabinę zakładając, że było ok 140tyś ludzi na placu a wydaje mi się że było o wiele więcej.
Zerwał się wiatr i w końcu się ochłodziło. Postanowiliśmy wracać do samochodu bo było już po 22-iej. W drodze powrotnej poszliśmy na "macanego" jakąś inną drogą i ku naszemu zdziwieniu chyba znaleźliśmy miejsce, gdzie odbywał się Flames of Night. Niestety była już taka godzina, że nawet jakbyśmy tam weszli to nie wiem czy widzielibyśmy 5 minut przedstawienia, które tak bardzo chciałem zobaczyć. Ominęliśmy to miejsce i wycieńczeni poszliśmy do samochodu przespać się przed drogą powrotną do domu (a przed nami ok. 5 godzin jazdy). Okazało się, że nadchodzi burza. Całe niebo dookoła nas co chwila się rozświetlało. Postanowiliśmy nie ryzykować spania pod drzewem tylko pojechania ile się da (początkowo ok 50km) i przespanie się na jakiejś stacji paliw. Taki byłem naładowany emocjami, że dojechałem do Łowicza. Tuż przed Łowiczem doznałem efektu "Black Dog"o którym opowiadał Patrick Swayze w filmie o tym samym tytule. Mimo iż czułem się dobrze zacząłem mieć omamy i widzieć jak coś ktoś wbiega mi na jezdnię. To był znak, że czas na odpoczynek. Wjechałem na najbliższą stację paliw i "przywaliłem w kimę". Początkowo myślałem o szybkiej 15 minutowej drzemce, ale organizm sam sobą pokierował i do tych 15 minut dodał jeszcze godzinę. Wyspany ruszyłem w dalszą drogę. po ok 10-15 minutach dopadła nas burza. Takiej ulewy nie pamiętam jak żyję. Widoczność spadła do 20-30m wycieraczki na "full". Pioruny tak waliły, że aż obudziły i postawiły do pionu Dominika. Wpatrzeni we dwóch w drogę po 10 minutach nagle wyjechaliśmy z tego oberwania chmury i szczęśliwie dojechaliśmy do domu.
Podsumowując inscenizacja udana, impreza nie najgorsza ale organizatorów należałoby rozstrzelać, albo powiesić na tych szubienicach w obozowiskach rekonstruktorów średniowiecza. Kompletny brak zabezpieczenia imprezy, brak dostępu do podstawowych informacji. punktów sanitarnych i świeżej (zimnej) wody. Inscenizacje oceniam na 5+ w sześciostopniowej skali ocen. organizację i zabezpieczenie imprezy 0!. Nie wiem na co poszło te 28 mln zł.
Wygraliśmy z zakonem przegraliśmy sami ze sobą. Czekam na EURO 2012. Ciekawe czy wyciągniemy z tego wnioski czy polegniemy po raz kolejny w końcu to robimy najlepiej.